wtorek, 22 stycznia 2013

Starzy ludzie, czyli to nie był dobry dzień

Szanuję starych ludzi. Przeżyli mnóstwo lat na ziemskim padole, w większości przypadków mieli okazję cierpieć bardziej ode mnie albo przynajmniej tak samo jak ja. Niech sobie zajmują miejsca siedzące w autobusach i tramwajach, myślę też, że można im wybaczyć więcej błędów niż statystycznemu człowiekowi w młodym i średnim wieku. Jednak są takie dni, że przez ich zachowanie ręce i nogi mi po prostu opadają, a moje bezwładne ciało byłoby idealnym pokarmem dla lwów, gdybyśmy tylko nie mieli teraz zimy, a lwy Polskę w ogóle zamieszkiwały. Na szczęście ich tu nie ma, więc jeszcze żyję, chociaż chwilami nie wiem czy to aby na pewno jest dla mnie takie dobre.

Egzamin, czyli stałość i zrozumienie

Zapewne Cię zaskoczę drogi czytelniku, ale żywię nadzieję, że uda Ci się ten szok przeżyć - jako student mam na uczelni różne zajęcia, na które muszę uczęszczać. Niestety. To smutna i wstrząsająca prawda. Tak się składa, że niektóre z nich dzielą się na dwie części - ćwiczenia oraz wykłady. Zaliczenie ćwiczeń polega z reguły na napisaniu od jednego do trzech sprawdzianów, zwanych także kolokwiami, natomiast wykłady kończą się egzaminem. Zdarza się, że wysoka ocena z ćwiczeń jest przepisywana przez wykładowcę i nie trzeba już pisać egzaminu.

Od października Anno Domini 2012 mam zaszczyt uczęszczać na wykłady prowadzone przez profesora 84-letniego. Zapytany na jednym z wykładów, rzeczony Pan Profesor stwierdził, że oceny 4.5 i 5 z pisania egzaminu zwalniają. Jednakże tydzień temu zmienił on zdanie, a dzisiaj swoją decyzję podtrzymał. Uznał, że nie może nikomu odbierać szansy na otrzymanie piątki i po prostu każdy z oceną 4.5 do egzaminu podejść musi. Egzaminu składającego się z 30 pytań otwartych, do którego trzeba praktycznie nauczyć się książki składającej się z 489 stron tekstu. A jak ktoś napisze egzamin gorzej? Nawet jak ktoś dostanie z niego 4, to będzie miał podwyższoną ocenę do 4.5! A co jak komuś powinie się noga, bo "będzie miał gorszy dzień"? No jak my w ogóle możemy takie rzeczy zakładać, trzeba być optymistycznym! A że mamy w sesji od 3 do 5 egzaminów? Phi, to nic takiego, za czasów Pana Profesora to była codzienność!

Owszem, jestem leniwym leserem i zasługuję na karę, w końcu na studia powinno iść się po to, żeby studiować, a nie się lenić i dostać papierek. Ale czy takie dawanie ludziom nadziei, a potem jej odbieranie, nie jest przypadkiem trochę zbyt dotkliwą karą? Osobiście wolałbym być zjedzony przez alpaki ludojady.

Winda, czyli definicja gnojka

Byłem ja sobie na pierwszym piętrze mojego Nowoczesnego Wydziału. Od dziecka zawsze bardzo lubiłem jeździć windą, magiczne pudełko przenoszące ludzi w różne miejsca szalenie mnie fascynowało. Torba ciężka, otaczająca rzeczywistość przytłacza. Schodami pewnie byłoby szybciej, ale co tam, pojadę sobie na parter windą, będzie więcej frajdy! Czekam i czekam, aż w końcu - przyjeżdża! Drzwi się otwierają, oho, jakiś starszy pan jest w środku. Nieśmiało i cichutko mówię "Dzień dobry", na co pan mnie pyta czy to pierwsze piętro. Niczego nie podejrzewając, pełen dobrej wiary i chęci pomocy, odpowiedziałem twierdząco. Spytany "I pan jedzie na parter?", odrzekłem szczerze, że tak. I to był błąd.

JAK PANU W OGÓLE NIE WSTYD?! W PANA WIEKU Z PIERWSZEGO PIĘTRA NA PARTER JECHAĆ WINDĄ? CO PAN SOBIE W OGÓLE WYOBRAŻA?! NO WIE PAN, PAN WIE KIM PAN JEST?! PAN JEST GNOJKIEM! GNOJKIEM DO CHOLERY!

No cóż, od teraz będę wiedział, że wsiadając do magicznego pudełka na pierwszym piętrze, a wysiadając z niego na parterze, jestem gnojkiem. Nie żeby mnie to powstrzymało od robienia tego w przyszłości, ale chyba powinienem uważać na to, żeby nie natrafić na tego pana w przyszłości. Bo obawiam się, że może on doprowadzić do dyscyplinarnego wyrzucenia mnie ze studiów. Za jazdę windą.

niedziela, 20 stycznia 2013

Początek, czyli ruski dramat w dwóch aktach

Witam serdecznie wszystkich Polaków. Nazywam się Darek, jestem studentem i jak każdy człowiek w moim wieku mam wiele problemów. Co robić? Jak żyć? Czy rozmrozić dziś lodówkę czy może poczekać aż się całkiem zepsuje? Oczywiście mój światopogląd ukształtowany w wyniku przeróżnych zbiegów okoliczności umożliwia mi codzienne funkcjonowanie, jednak nie ukrywajmy - bywa trudno. O tym wszystkim będzie mój blog - o bytowaniu we wszechświecie, o istocie wszechrzeczy, o marchewce, o alpakach i o wielu innych równie pasjonujących rzeczach!

Jako student zamieszkałem w akademiku. Jako indywidualista znosiłem towarzystwo dwóch innych osób w moim najbliższym otoczeniu raczej ciężko. Ale jakoś to było. Pewnego dnia opuściła mnie dwójka "towarzyszów życia" i przez kilka dni pozostałem sam. Aż nagle, pamiętnego 1 października, przybyli nowi.

Rosjanie.
Na wymianie.

Miałem nadzieję na zmianę. Na pozytywną odmianę mojego losu. Na miłą egzystencję z młodymi osobnikami, którzy będą potulni jak baranki i jako pierwszoroczni oddadzą należną mi cześć i szacunek, codziennie rano z radością podając mi soczek marki Soczek, wstrząśnięty, nie mieszany.

Tymczasem jakaś losowa Polka przyprowadziła mi bardzo niestereotypowych Rosjan.

Czym się charakteryzują bardzo niestereotypowi Rosjanie? Przede wszystkim przesadnym dbaniem o czystość. Miałem okazję mieszkać z człowiekiem, który potrafił nabałaganić tak bardzo, że aż wywoływało to we mnie bardzo pozytywne uczucia - chciałem obserwować z uśmiechem na ustach jak jego rzeczy spadają swobodnie z naszego okna, a ubrania delikatnie unoszone przez wietrzyk lądują w końcu na pobliskich drzewach. Bardzo niestereotypowi Rosjanie z kolei mają skłonności niemal pedantyczne. Pewnego razu średnio śmiecący Darek postanowił posprzątać, a worek ze śmieciami pozostawić w przedsionku. Jako że przez dwa dni akurat nie wychodził, to drugiego dnia parę godzin przed wyjściem dostało mu się za to, że śmiał posprzątać. Za to, że nie sprzątałem zresztą też miałem innym razem przechlapane. Podejrzewam, że powinienem przerzucić się na żywienie energią słoneczną, żeby nie produkować tyle śmieci. I chodzić nago po ulicy, żeby nie było problemu z moimi ubraniami. A najlepiej to w ogóle oddać się medytacji i zrezygnować ze wszystkich dóbr doczesnych.

Parę dni po ich przybyciu wróciłem wieczorem zmęczony po wykładach do naszego pokoju w akademiku, marząc tylko o tym, żeby zjeść kolację i się zrelaksować. Otwieram lodówkę, a tu pustka. Nawet mojego pojemnika na część pokarmów nie ma. No tak. Wszystko jasne. Oni wcale nie przyjechali tutaj na wymianę. Razem z tą swoją wspólniczką zrobili wszystko, żeby zdobyć moje "zaufanie", a potem zwyczajnie ukradli moje racje żywnościowe. Zapasy na pół miesiąca.

Byłem załamany. Zdruzgotany. Nie wiedziałem czy dzwonić na policję, czy może do jakiegoś tabloidu. Już widziałem te nagłówki - "ROSJANIE ZNOWU NAJEŻDŻAJĄ NA POLSKĘ", "KRADNĄ JEDZENIE, GWAŁTY WKRÓTCE", "NIE MOGĘ SPAĆ, BO TRZYMAM DRZWI OD LODÓWKI", kiedy nagle wrócili oni. Zszokowany przez dłuższą chwilę nie wiedziałem co robić, aż w końcu spytałem ich czy wiedzą co się stało z moim jedzeniem.

Wyrzucili. Wszystko jak leci. Bo śmierdziało. Razem z pojemnikiem.

Sensowne. Nieotwarta wędlina na pewno jest zepsuta. Podobnie z kabanosami. Sery pleśniowe przecież z samej definicji są spleśniałe i po co ja je w ogóle pochłaniam, sam jestem sobie winny. Pojemnik to sam plastik, przecież bym się zatruł, a kto by w ogóle zaglądał do środka, gdzie była masa nieotwartych słodkości w postaci takich dobrych wafelków z masą toffi. Przecież przez słodkie tylko się tyje i psują się zęby.

Fakt faktem, starzy współlokatorzy zostawili jakieś zepsute rzeczy, których jeszcze sam nie wyrzuciłem. Ale z tego wynika, że moi drodzy Rosjanie uznali, że już od dawna pałaszuję ze smakiem jeno to, co daje mi Wielkie Słońce.

Na pytanie czy pojemnik też wyrzucili otrzymałem bardzo enigmatyczną odpowiedź "może tak, może nie". Po dziś dzień nie wiem co miała ona oznaczać, szczególnie, że odnalazłem pojemnik po zajrzeniu do śmietnika pod akademikiem.

Ale bardzo niestereotypowi Rosjanie nie są aż tak bardzo źli. Wszakże po tym jak podałem kwotę, która pokrywała mi część strat, tylko przez chwilę zastanawiali się między sobą czy aby nie jest to za dużo, a po chwili te środki pieniężne od nich otrzymałem. No i są dosyć sympatyczni. Specyficzni, ale da się z nimi wytrzymać. A przynajmniej jeszcze nie mam ochoty ich zamordować we śnie. I to się liczy.